Jak nie przytyć w święta i zmieścić się w kreację sylwestrową? Część II – tricki i sposoby

Co jeszcze, oprócz wyboru odpowiednich potraw, możemy zrobić dla swojego zdrowia i samopoczucia w czasie świąt?

Są pewne generalne zasady i często my o nich doskonale wiemy tylko nie zawsze pamiętamy w odpowiednim momencie 😉 Zbieram je więc poniżej do kupy, te które ja znam i pozostaje nam tylko – pamiętać o nich!!!

II

Ile jeść i kiedy wstawać od stołu

Nasze żołądki mają wielkość naszej pięści… miałyby, gdyby nie były rozciągnięte nadmiernym spożywaniem 😉 Mając to na uwadze starajmy się nie najadać do syta. Tradycyjna Medycyna Chińska mówi, że powinniśmy wstawać od stołu kiedy czujemy się w 80% najedzeni. Spokojnie, uczucie sytości przyjdzie za chwilę, mózg potrzebuje nawet 20 min, aby zorientować się, że brzuszek jest już pełny.

Podczas świąt, tym bardziej powinniśmy stosować ta zasadę, wstać czasem, pokręcić się, pomóc w kuchni, wyjść na spacer, pobawić się z dziećmi… ale o tym w następnym punkcie.

Istotne jest też o jakich porach dnia spożywamy posiłki. Dnia, o nocy w ogóle nie mówię, bo noc nie służy do posilania się, wtedy się śpi. Amerykańscy naukowcy niedawno zdobyli nagrodę Nobla za coś, co starożytni Chińczycy wymyślili tysiące lat temu – zegar biologiczny (w TMC – zegar narządów). Mówi on o tym kiedy przypadają najlepsze pory na konkretne aktywności, a nawet kiedy jakie narządy wewnętrzne mają swoje maksimum, a kiedy minimum energetyczne.

Idąc za chińskim zegarem narządów najlepsza pora na śniadanie to między 7 a 9 rano. Wówczas żołądek ma maksimum i najlepiej wykona swoją pracę.

Jeśli koniecznie musimy zjeść coś słodkiego to najlepiej do godz. 11-tej – to wtedy śledziona i trzustka najlepiej poradzą sobie z wyższym poziomem cukru. Ale najlepiej zjeść wtedy drugie śniadanie.

Najlepsza pora na obiad to godziny 13-15, wtedy jelito cienkie z całą swoją mocą pobierze z pożywienia wartościowe składniki.

Kolację powinno się zjadać do 18-tej, niech będzie 19-tej najdalej, jeśli kolacja nie jest zbyt duża. Kiedy idziemy spać w kiszkach nie powinno już nic zalegać – nasz układ pokarmowy – tak jak my – chce w nocy wypocząć, a nie pracować. Dlatego też na kolację nie powinno się jeść ciężkostrawnych potraw – mięsa, potraw smażonych, ani zaklejających jelita makaronów.

III

Co można robić podczas wigilii i dni świątecznych oprócz siedzenia i jedzenia?

Powiem Wam w sekrecie, że mnie jeszcze do niedawna ogromnie nudziły święta. Było tak przez większość mojego życia. Kojarzyły mi się niezmiennie z nudnym siedzeniem za stołem i natrętnym namawianiem do jedzenia. Któregoś roku wreszcie powiedziałam „nie!” I wraz z mężem, dziećmi i znajomymi wyjechałam na święta do hoteliku w górach. I wtedy, tak jak przypuszczałam, okazało się, że święta mogą być czasem odpoczynku, spokoju i dobrej zabawy. Dlatego zachęcam Was bardzo mocno do wszelkiego rodzaju aktywności podczas świąt. Na przykład w takich okolicznościach przyrody:

Poniżej moje propozycje, ale przecież sami wiecie co lubicie robić najbardziej. To róbcie właśnie to!

♥ Spacery rodzinne, jeśli jest śnieg to oczywiście sanki, śnieżki i bałwany.

♥ Śpiewanie kolęd – najlepiej pełną piersią – głęboki oddech to więcej tlenu, a więcej tlenu to lepsze spalanie 🙂

♥ Gry i zabawy – nieocenione są tu kalambury – dużo śmiechu i dobrej zabawy, nikt wtedy nie myśli o jedzeniu, przepona pracuje, mięśnie brzucha również

♥ Pasterka!!! Pięknie przystrojony kościół, wszędzie blask świec, światełek, bombek, stroików. Cudny dźwięk organów i kolędy śpiewane przez tłum ludzi – to jak medytacja, trans. Zamknąć oczy i dać się porwać. To wrażenie nie tyle religijne ile mistyczne. Zdecydowanie polecam niezależnie od wyznania 🙂

IV

Alkohol – jeśli w ogóle, to jaki jest najbezpieczniejszy?

W ogóle i w szczególe – nie jestem zwolenniczką zakrapianych świąt. Jakoś mi to w parze nie idzie, bez zbytniego wchodzenia w szczegóły… Dlatego o mocnych alkoholach w ogóle nie będę tu pisać udając przed sobą i Tobą, że przecież nikt na wigilię wódy nie chleje! 😉

No dobrze, a „niemocne”? Z niemocnych to najbezpieczniejsze dla naszych sylwetek wydaje się być winko czerwone wytrawne. Tym bardziej, że o właściwości prozdrowotne podejrzewane. I owszem, wszystko na to wskazuje, że je posiada. W niedużych ilościach jest dobre dla serducha i całego układu krwionośnego. Również w TMC czerwone wino uchodzi za dobre na krew. Dlatego podzielę się przepisem z TMC na wino daktylowe polecane przy pewnych problemach, na bazie którego można zrobić świątecznego grzańca.

Wino daktylowe – na krew, szczególnie dla kobiet:

  • 1 litr wina wytrawnego
  • 150 g daktyli
  • 20 g owoców goji

wlać do słoja, odstawić na 10 dni, od czasu do czasu wstrząsnąć. Odcedzić. W celu wzmocnienia organizmu pić 25 ml codziennie wieczorem.

Wino daktylowe wychodzi dość słodkie, robiąc na jego bazie grzańca polecam już niczym nie dosładzać. Można dodać korzennych przypraw i tylko podgrzać. Smaczne, a do tego zdrowe, oczywiście w rozsądnej ilości…

V

Kardamon

Kardamon, w Tradycyjnej Medycynie Chińskiej, uchodzi za jedno z ziół cudownych. Jego właściwości można określić jako czyszczące nasze organizmy z nazbieranych brudów. Napar z kardamonu pity wieczorem ogranicza odkładanie się niechcianych warstewek.

3-4 ziarna kardamonu zalewamy wrzątkiem. Popijamy jak przestygnie – by się nie poparzyć!

Jeśli pijemy kardamon w ciągu dnia można dodać plastry imbiru – imbir działa pobudzająco dlatego nie używamy go wieczorem.

VI

Wigilia i co dalej – jak przeżyć 2 dni świąt?

Moim skromnym zdaniem – aktywnie! Nie siedzieć za stołem, jeśli umawiacie się z rodziną czy ze znajomymi to nie na wyżerkę tylko na spacer, a może na wycieczkę? Dzieci na pewno będą Wam za to wdzięczne. Zwróćcie na nie uwagę – one nigdy nie siedzą za stołem zbyt długo, idą „do siebie” i bawią się. Bawcie się z nimi, układajcie puzzle, grajcie w planszówki, wtedy nie będzie miejsca na stole na jedzenie 😉

VII

Święta święta i po świętach – co z resztkami aby się nie marnowało?

Ja bardzo nie lubię wyrzucania jedzenia. Zawsze ktoś wygłosi argument, że gdzieś na świecie dzieci głodują. Wprawdzie te moje resztki ani chybi do tych dzieci nie trafią, ale chodzi o świadomość. Jedzenie trzeba szanować. A z drugiej strony – nie traktujmy siebie jak śmietnika. Nie napychajmy się tylko po to aby nie wyrzucić. Potraktujesz siebie jak śmietnik – Twój organizm wcale nie będzie Ci wdzięczny. A więc:

♥ Przerób to co Ci zostało na inne posiłki na następny i następny dzień

♥ Zapasteryzuj w słoikach, będzie jak znalazł na później – dotyczy kapusty z grochem, barszczu, zup – jeśli u Ciebie była np. zupa grzybowa.

♥ Zamroź – nie jest to najlepsze rozwiązanie, ale w domowej zamrażarce i na krótko to jeszcze OK. Mrożenie pozbawia posiłki wartości odżywczych

A na przyszłość – nie przygotowuj zbyt wiele – tylko tyle ile jesteście w stanie zjeść! 🙂

I to na tyle. Cudownych Świąt!!!

 

Przeczytaj też część I

Jak nie przytyć w święta i zmieścić się w kreację sylwestrową?

 

Gołąbki z kaszą gryczaną – samo zdrowie!

Ten przepis był w mojej rodzinie od pokoleń. Pochodzę ze wschodu (Zamość mój ukochany), a tam kasza gryczana jest używana dużo częściej i jest składnikiem wielu więcej potraw niż tu, gdzie mieszkam teraz. Czy zwróciliście uwagę, że wraz z napływem kucharek ukraińskiego pochodzenia pojawiły się w wielu gastronomiach takie np. pierogi z kaszą gryczaną? 🙂

Ale wróćmy do przepisu. Świetnie, gdyby na stałe zagościł na Waszych stołach, a nie tylko od święta, właśnie ze względu na cudowne właściwości odżywcze.

Continue reading „Gołąbki z kaszą gryczaną – samo zdrowie!”

Jak nie przytyć w święta i zmieścić się w kreację sylwestrową? Część I – potrawy wigilijne

Święta… czy to Bożego Narodzenia czy Wielkanoc często są niczym innym jak siedzeniem za stołem i jedzeniem. Jedni to lubią inni nie, ale nie widzą innego wyjścia. Mało jest domów, gdzie święta spędza się inaczej. Konsekwencją siedzenia za stołem jest często 2-3 dodatkowe kilogramy „wyniesione” ze świąt…

W tym oto artykule chcę Wam podsunąć pomysły i możliwości na to aby tego zbędnego jednak balastu zza stołu nie wynosić. Zaintrygowałam? Czytaj dalej…

Continue reading „Jak nie przytyć w święta i zmieścić się w kreację sylwestrową? Część I – potrawy wigilijne”

Soczewicowa pasta do chleba kiedy „nie ma nic w lodówce” – wegańska!

Nagle łapie Cię głód, lecisz do lodówki, otwierasz a tam… pusto. A czasem pełno, ale wcale nie tego na co masz akurat ochotę lub na wszystko co jest w lodówce – nie masz ochoty! Tak właśnie miałam ostatnio – tu wędlinka, tam jajeczko, tam serek, a ja uparłam się na jedzenie roślinne kompletnie nie mając ochoty wziąć do ust nic odzwierzęcego. Jak na złość hummusik właśnie się skończył…

 Ten przepis dedykuję mojej Mamie, która uważa, że powinnam zamieszczać na blogu więcej przepisów – i pewnie ma rację, bo Mamy bardzo często mają rację 🙂

To było w piątek – taki dzień kiedy już wyczerpały się rezerwy z weekendu, na zakupy nie było kiedy pójść i w lodowce jakieś prześwity. Zachciało mi się czymś posmarować mój bezglutenowy chlebek, a tu jak na złość nic ciekawego. Stąd pomysł na szybką pastę z soczewicą. Soczewica jest bardzo wdzięcznym strączkiem – szybciutko się gotuje, a nawet rozgotowuje kiedy trzeba tworząc świetną bazę do past szczególnie w towarzystwie pomidorka.

Po obejrzeniu zawartości lodówki do soczewicy dobrałam:

 

  • cebulę
  • łyżkę oleju kokosowego
  • pół czerwonej papryki
  • 0,3 l soku pomidorowego
  • łyżeczkę papryki w proszku
  • sól, pieprz, chili, majeranek – po szczypcie
  • soczewicy wzięłam 1/3 szklanki
to jest czerwona soczewica oczywiście

 

Postawiłam patelnię na gaz, wrzuciłam olej kokosowy i zanim rozpuścił się i nagrzał obrałam cebulę, pokroiłam byle jak i wrzuciłam do podsmażenia.

Kiedy delikatnie „chwyciła” podlałam troszkę wodą i dorzuciłam pokrojoną (byle jak) paprykę.

Posoliłam, przykryłam pokrywką i dusiłam chwilę, następnie dodałam opłukaną na sicie soczewicę

 

Dusiłam dalej.

 

Jakieś 7 min później dodałam sok pomidorowy

i dusiłam jeszcze trochę.

 

To nie musi być koniecznie sok pomidorowy, może być passata, może być koncentrat – z tym, że wówczas musimy dodać trochę wody aby soczewica miała się w czym udusić.

 

Teraz przyszła kolej na przyprawy, zbadanie czy soczewica już miękka i czy woda odparowała. Kiedy uznałam, że wszystko już podusiło się wystarczająco blenderem rozmiksowałam większe kawałki, nie wszystko koniecznie na gładko, ja wolę jak pasta ma jakąś „strukturę”. Zapakowałam do słoiczka i zaraz później mogłam się cieszyć kanapką roślinną 🙂

Taka pasta jest smaczna i zdrowa. Dzięki temu, że składniki są duszone, a nie surowe i dzięki dodatkowi chili ma działanie ocieplające co jest bardzo ważne jesienią i zimą, kiedy nie powinniśmy się wychładzać. Zdecydowanie polecam taki sposób jedzenia warzyw – czyli duszonych, gotowanych pieczonych w okresie jesiennym i zimowym. W pozostałych porach roku – to już zależy od stanu organizmu 🙂

Jeżeli nie unikamy masła to polecam na koniec dodać trochę dla „poślizgu”, bez tego pasta może sprawiać wrażenie nieco suchej.

Smacznego!!!

EDIT: Resztkę pasty posmarowałam na tostach (takich wyskakujących 😉 ) a na to maznęłam majonezem – tak, też czasem sobie dogadzam!!! Jejku, jakie to było pyyyszneee! Polecam czasem sobie dogodzić, ale żeby to byo rzeczywiście czasem!

Kiedy dziecko jest chore – jak wspomóc mały organizm w walce z chorobą?

W moim e-booku poruszam temat budowania odporności naturalnymi metodami. To są działania profilaktyczne, skierowane na niedopuszczenie do choroby. Jeśli chcesz się dowiedzieć więcej na ten temat, to zapraszam!

Ale co robić jeśli dziecko już zachoruje? Jak postępować aby nie zaburzyć naturalnych procesów obronnych, co aby je wzmocnić?

Kiedy mamy w domu cierpiącego malucha czasem tracimy głowę. Ja tak miałam, czasem… Nie wiedziałam czy już zbijać gorączkę czy jeszcze nie, czy już pędzić do lekarza czy jeszcze nie ma z czym, a w końcu – czy zmuszać do jedzenia? W końcu babcia powtarzała: jedz, aby mieć siłę pokonać choróbsko! No więc co robić?

Poruszam kilka aspektów, co do których mam pewność, że nie zaszkodzą, jedne sposoby pochodzą Tradycyjnej Medycyny Chińskiej, inne z naszych tradycji a inne z wiedzy o ziołolecznictwie.

Kiedy zbijamy gorączkę?

Większość pediatrów zgodnie twierdzi, że dopiero jak przekroczy 38,5 stopnia i rośnie. Niestety, sporo rodziców zabiera się za to już przy 38 stopniach lub mniej. Gorączka to nie jest POWÓD choroby, a jej OBJAW i to objaw tego, że organizm dziecka walczy z chorobą swoimi naturalnymi metodami.

Oczywiście, prawdą jest, że zbyt wysoka gorączka zaczyna być niebezpieczna ale mówimy o gorączce przekraczającej 40 stopni. Oczywiście, jak zawsze powtarzam – każdy z nas jest inny i to matka będzie wiedziała najlepiej kiedy interweniować.

Opowiem na przykładzie: moja starsza córka źle znosiła choroby, nawet te dość niewinne. Kiedy gorączkowała powyżej 38 stopni bolała ją już głowa, czuła się słabo, czuła się źle. Dość logiczne było, że zaraz jak na termometrze pojawiło się 38,5 leciałam po środek przeciwgorączkowy aby szybko jej ulżyć.

Moja młodsza córka chorowała tak, że ja nawet nie miałam pojęcia, że gorączkuje, póki jej nie dotknęłam! Bawiła się, skakała i śmiała się tak jakby zupełnie jej choroba nie dotyczyła! W tej sytuacji nie leciałam z syropkiem na gwałtu rety. Czekałam spokojnie, aż gorączka dobije do 39 i wtedy zupełnie bez pośpiechu zbijałam gorączkę, a czasem kiedy widać było, że już nie rośnie to nic nie robiłam. Później, kiedy uczyłam się już o ziołach zaczęłam przed środkiem przeciwgorączkowym z apteki podawać zioła – takim najpopularniejszym ziołem na gorączkę jest kora wierzby. Czasem wystarczała.

Bywają jednak sytuacje, kiedy wręcz myślimy o zadzwonieniu na pogotowie. Kiedy gorączka rośnie i żadnym sposobem nie można jej obniżyć. Kiedy dobija do 40 stopni, a my zaczynamy panikować. Usłyszałam na to kiedyś dobra radę. Wtedy pomaga KĄPIEL w wodzie o temperaturze zbliżonej do temperatury ciała – tego ciała z gorączką oczywiście. Niech woda będzie miała 1 stopień mniej – super, bo chwilę pomoczymy w niej dziecko, a ona naturalnie będzie się ochładzała, a dziecko wraz z nią.

Absolutnie nie można dopuszczać szoku termicznego przez wkładanie dziecka do zbyt zimnej wody, odradzam też okłady na kark – tam jest miejsce bardzo wrażliwe na temperaturę. Okłady najlepiej robić na łydki i przedramiona i trochę cieplejsze na czoło.

Co dajemy jeść?

Przede wszystkim jedzenie LEKKOSTRAWNE. Dlaczego? Aby nie obciążać organizmu trawieniem, jest to bowiem proces, który zużywa sporo energii, a my tej energii potrzebujemy teraz do walki z drobnoustrojami.

Dzieci bardzo często tracą w chorobie apetyt. I słusznie – to działanie obronne organizmu, który mówi „teraz nie zawracaj mi… żołądka jedzeniem, teraz to ja jestem na froncie”. Czy wobec tego nic nie dawać? Ależ nie – podawać przede wszystkim ciepłe herbatki ziołowe odpowiednie do danego schorzenia, płynów ogólnie przy gorączce powinno być dużo. Poza tym świetnie sprawdzą się wywary warzywne, rosół z kurczaka raczej dopiero w fazie zdrowienia. O rosołkach i wywarach trochę więcej poniżej.

Nie podajemy też potraw, które łatwo ulegają fermentacji – słodkich owoców, nabiału, oczywiście słodyczy – takie pożywienie jest świetną pożywką dla bakterii, a tego przecież chcemy uniknąć.

Oprócz wywarów warzywnych można podać pure ziemniaczane z masełkiem, parowane lub uduszone warzywa, świetnie sprawdzi się ryż i marchewka.

Ale przede wszystkim – nie karmimy na siłę!

Czym jeszcze pomóc?

Inhalator

Przy chorobie związanej z układem oddechowym – a więc niemalże każdej, dobrym nawykiem jest branie w obroty inhalatora. Inhalacje z soli fizjologicznej (takiej w ampułce z apteki) można spokojnie stosować 3 i więcej razy dziennie. Nawilżą nos, odetkają zapchany, rozpuszczą to co zalega i będzie łatwiej wysmarkać.

Bańki

Jeśli ktoś umie i posiada sprzęt to czemu nie postawić baniek? Ich działanie polega na stymulowaniu układu immunologicznego, czyli gdzieś tam jest to działanie zbliżone do działania szczepionek, tylko działa całkowicie bezinwazyjnie i bezpiecznie. Dla całkowitego bezpieczeństwa polecam zaopatrzyć się w bańki próżniowe. Mają pompkę, którą wysysa się z nich powietrze, nie trzeba używać ognia. Ja mam w domu bańki ogniowe, używała ich (na mnie!) moja babcia i moja mama a teraz używam ja 🙂 Dziewczynki moje bardzo to lubią. Po zabiegu koniecznie nie wychodzić z domu i nie wychładzać się! Czyli najlepiej zrobić to wieczorem i potem położyć już dziecko spać.

Jakie zioła pomagają w naturalny sposób?​

Lipa – ma działanie napotne i osłaniające na drogi oddechowe i w przypadku przeziębienia przebiegającego z niską gorączką lub bez, z zimnem i dreszczami jest idealnym rozwiązaniem. Zaparzona z innymi rozgrzewającymi ziołami (cynamon, goździk), imbirem i daktylem, a nawet z odrobiną lukrecji jest świetnym rozwiązaniem przed zapakowaniem dziecięcia do łóżka.

Malina (owoce) – również ma działanie napotne ale tez działanie ochładzające i przeciwgorączkowe, dlatego malinę stosujemy w przeziębieniach przebiegających z gorączką. Podobnie działają liście maliny. No i ten smak!

Kora wierzby – działa nie tylko przeciwgorączkowo ale tez przeciwzapalnie, warto więc parzyć z niej herbatkę zanim trzeba będzie reagować natychmiast i mocniejszymi środkami.

Tymianek – jego olejki eteryczne działają zbawiennie na drogi oddechowe, wykazuje działanie wykrztuśne i stymulujące ale również wzmacnia cały organizm. Polecam jako dodatek do innych ziół.

Podbiał (liście) – działa powlekająco na drogi oddechowe, a ponadto wykrztuśnie, przeciwzapalnie i przeciwbakteryjnie czyli dobry będzie przy bólu gardła

Prawoślaz (korzeń) – powleka mocniej niż podbiał, ponadto ma działanie regenerujące na już uszkodzone tkanki czyli np. podrażnione gardło.

Mięta – działa lekko napotnie, a mimo to ochładzająco, przeciwzapalnie i bakteriobójczo. Dodatek mięty do innych ziół wzbogaci nie tylko działanie ale też smak herbatki

Rumianek – może być zastosowany w przypadku infekcji dla jego działania lekko napotnego i przeciwgorączkowego, ale przede wszystkim jest smaczny jako herbatka i ma wszechstronne działanie.

Bez czarny kwiat i owoc – działają napotnie, kwiat trochę słabiej, owoc trochę mocniej. Oczyszczają z flegmy i śluzu, więc dobre do stosowania we wszelkich chorobach dróg oddechowych. Pamiętamy, żeby nie stosować surowych owoców bzu czarnego bo są trujące, konieczne jest poddanie ich obróbce termicznej. Osobiście bardziej odpowiada mi i moim dzieciom smak owoców bzu czarnego, z którego wiosną robimy syrop. Niestety, jeszcze się nie zdarzyło by doczekał jesieni 😉 Dlatego jesienią stosujemy suszony kwiat bzu czarnego.

Polecam też Miksturę ozdrowieńczą Czarownicy – klik 🙂

Rosołki, buliony i zupy mocy

To moim zdaniem najlepsze co możemy podawać dziecku podczas choroby.

Pojęcie ZUPY MOCY pochodzi z Tradycyjnej Medycyny Chińskiej i oznacza wywar z warzyw, często na mięsie, z dodatkiem wielu przypraw ziołowych i co najważniejsze – bardzo długo i powoli gotowany. Nie polecam tutaj kurczaka, którego działanie wg medycyny chińskiej raczej zatrzymuje poty, a my chcemy wypocić chorobę. Polecam przede wszystkim indyka i wołowinę.

Taki wywar z każdą minutą gotowania nabiera energii, którą po spożyciu otrzyma mały organizm. Najwartościowszy jest sam wywar. Warzywa czy mięso można zjeść ale siła tej potrawy tkwi w tym co wygotowało się do wody.

Nie trzeba koniecznie gotować zupy mocy wg pięciu przemian, ale ugotowana tą techniką będzie miała jeszcze korzystniejsze działanie.

Nie podaję tu przepisu, ponieważ w internetach jest ich mnóstwo i można sobie coś przygarnąć 🙂 A przy najbliższym gotowaniu zrobię kilka fotek i opiszę moją wersję zupy mocy. Myślę, że niebawem, bo jest też świetną bazą pod inne zupy – i jaką zdrową!

A kiedy iść do lekarza – w tej kwestii nie chcę nic Ci doradzać, mimo wszystko uważam, że lepiej iść niepotrzebnie niż nie pójść, kiedy należy. Czyli doradzam raczej dmuchać na zimne! 😉

Pamiętaj! Moje porady nie zastąpią wizyty u lekarza. Ja nie jestem lekarzem, więc moje wskazówki traktuj jako dodatkową pomoc.

Sos z boczniaków z kaszą gryczaną – mega szybki i smaczny obiad!

Z cyklu – co zdrowego na obiad – przedstawiam dziś nasz kolejny obiad tym razem mega szybki i naprawdę smaczny (oczywiście de gustibus non disputandum est).

Robi się go prawie tyle co gotuje się kasza gryczana – czyli 15 min plus 5 na „zaparzanie”, bo ja gotuje po babciowemu, nie w żadnych worach foliowych 😉 2 razy tyle wody ile kaszy gryczanej, mały ogień i 15 min do wygotowania całej wody, potem wyłączamy gaz i zostawimy cały czas przykryte jeszcze na 5 min minimum. I ważne – kaszę gryczaną wrzucamy na wrzątek – nie na zimną wodę. Tak mówiła moja Guru od chińszczyzny, wprawdzie nie pamiętam czemu tak, ale skoro tak mówiła to tak musi być! 🙂

Wstawiliśmy kaszę (u mnie na 2 głodne osoby to 1 szkl. kaszy i 2 szkl. osolonej wody) i zabieramy się za sos z boczniaków. Potrzebne będą:

Boczniaki – 250 g

2 małe lub 1 duża cebula

oliwa z oliwek

łyżeczka musztardy

coś do „zabielenia” sosu wedle uznania – śmietana, jogurt, roślinna śmietana lub jogurt, dobrze sprawdzi się też mleko kokosowe oby nie za dużo (nie napiszę Wam, wybaczcie, co dałam sama do sosu, bo mąż będzie czytał… 😉 Mimo, że bardzo mu smakowało to będzie gderał na stosowanie zamienników. Fakt, że ten zamiennik idealny nie jest, ale staramy się minimalizować używanie nabiału. No dobra, jak ktoś zgadnie to się przyznam 😉 )

sos sojowy – najlepiej Tamari 1 łyżeczka

sól, pieprz, czubryca czerwona, tymianek, natka pietruszki, koperek

Cebulkę kroimy w kostkę, lub siekamy w takim szybkim rozdrabniaczu co trwa kilka sekund. Potem na patelnię na lekko rozgrzaną oliwę z oliwek tudzież masło klarowane tudzież olej kokosowy. Osobiście olej kokosowy polecam najmniej, bo nie daje potrawie takiego poślizgu, który poprawia walory potrawy 🙂

Można tę cebulkę troche osolić.

Zanim cebulka się zeszkli płuczemy boczniaki i kroimy w paski. Pokrojone siup na patelnię. Patelnię przykrywamy i dusimy kilka min. Potem zdejmujemy pokrywkę, podkręcamy ogień i odparowujemy wodę, która wyszła z grzybów. Teraz przyprawianie – dodajemy musztardę, tymianek, czubrycę, trochę pieprzu, mieszamy i delektujemy się aromatem 🙂 Zmniejszamy gaz, dodajemy 2-3 łyżki śmietany bądź zamiennika, i dosłownie chwilę dusimy razem. Wyłączamy palnik i teraz dopiero dodajemy sos sojowy i zieleninę. Dosalamy jeśli trzeba

Kasza w międzyczasie doszła więc teraz wystarczy tylko nałożyć na talerz kaszę, na to sos – nie żałować sobie 😉 i wcinać!

P.S. Szanowny małżonek polał sobie potrawę oliwą z chili i dodatkowo zagryzł chili świeżym… Osobiście wcale tego pod kątem zdrowotnym nie polecam, ale gadaj tu z takim 😉

 

Tuż przed zjedzeniem – trochę mnie to kosztowało wysiłku aby nie zjeść od razu 🙂

 

Czy wiecie, że…

Kasza gryczana to prawdopodobnie najzdrowsza z kasz. Zawiera mnóstwo witamin i minerałów, a przede wszystkim krzem, który jest jednym z głównych budulców naszego ciała. I zamiast wcinać jakieś suple na włosy, paznokcie i skórę to powinnyśmy (my, kobitki) jeść kaszę gryczaną – często!!!

Risotto z czerwonego ryżu – łatwe i …prawie szybkie

Potrawa z cyklu „to się tam pichci, a ja tylko czasem zaglądam” i oczywiście jednogarnkowa co bardzo lubię, bo potem mało zmywania 🙂 Inna sprawa, że lubię też wszelkie risotto 😉

Można podawać na obiad samodzielnie lub do czegoś (np. kotlecików rybnych, burgerów warzywnych) ale też na kolację. Na upartego to nawet i na śniadanie!

Do rzeczy.

Skład na 2 głodne lub 3-4 mniej głodne osóbki:

1 szkl. ryżu czerwonego suchego

2 szkl. wody

1 cebula czerwona

1 ząbek czosnku (jak małe to więcej)

2 papryki (u mnie czerwona i biała – igołomska)

spora garść fasolki szparagowej (lub słoik gotowej)

oliwa z oliwek, sól, pieprz, zioła (np czubryca zielona), natka pietruszki

dla nie-wegan ser twardy typu parmezan – odrobina

Cebulkę siekamy w kosteczkę i szklimy na oliwie w głębokiej patelni (można dodać wody wtedy dusi się delikatniej). Ryż płuczemy porządnie na sicie i dorzucamy do podduszonej cebulki, chwilę mieszamy i dolewamy wodę. Solimy, przykrywamy. Kiedy zacznie wrzeć zmniejszamy płomień (czy temperaturę) do minimum i dusimy pod przykryciem około 20 min.

W międzyczasie kroimy drobno czosnek i obraną z gniazd nasiennych paprykę – w większe kawałki. Jeśli mamy surową fasolkę to płuczemy,  obcinamy końce i kroimy w 2-3 cm kawałki. Po 20 min dorzucamy do ryżu z cebulą czosnek i paprykę, jeśli fasolka surowa to też. Dusimy kolejne 20 min. Jeśli mamy fasolkę ze słoika to dorzucamy ją (odcedzoną) tuż przed końcem, aby tylko się zagrzała. Po tym czasie ryż powinien już dojść.

Odkrywamy, mieszamy, przyprawiamy i trzemy na wierzch trochę sera jeśli wola. Wyłączamy gaz, teraz trzeba przemieszać risotto z serem i jeśli wydaje nam się za suche to dolewamy oliwy (oby smacznej). Po nałożeniu na talerze po wierzchu sypiemy natką pietruszki i …smacznego! 🙂

Moje risotto przed nałożeniem na talerze (potem za szybko znikło)