Gorący temat ostatnio: zagorzali przeciwnicy szczepienia i z drugiej zwolennicy pukający się w czoło na argumenty tych pierwszych. Kto ma rację? Pomyślmy…
Szczepionka to…To wprowadzenie do organizmu „sztucznej” choroby. Zgodzicie się ze mną?
Po co?
Aby nauczyć organizm z tą chorobą walczyć.
Wirus czy bakteria w takiej szczepionce jest nieaktywny. No i bardzo dobrze! Jednak system immunologiczny dziecka musi z nią walczyć jak z normalną chorobą. Na razie OK, ale…
Jeśli zwalczy to się wzmocni, jeśli nie… zostanie nadszarpnięty, uszkodzony, słabszy, bardziej podatny na inne choroby.
Teraz przypomnijmy sobie, że w szczepionce obok nieaktywnych szczepów wirusów mamy jeszcze takie niespodzianki jak choćby aluminium, rtęć. I nie jest to po prostu zanieczyszczenie tylko regularny składnik dodatkowo zatruwający organizm, dodany np. jako nośnik.
Czytał ktoś skład szczepionki z ulotki?
A teraz wyobraźmy sobie, że wprowadzamy do organizmu dziecka nie jedną, ale 3, 5 lub nawet 7 chorób na raz!!!! A potem wyobraźmy sobie pracę tego małego jeszcze nie rozwiniętego systemu immunologicznego… I jak tam z wyobraźnią? Działa jeszcze?
Gdzieś wyczytałam piękne porównanie. To jak spętać człowieka łańcuchami i wrzucić do basenu niech pływa. Jak się uwolni to będzie mocniejszy, silniejszy i zahartowany. A co jeśli nie?
Co powiedzielibyście gdyby Wasze dziecko zaraziło się 5-ma chorobami na raz? Nie bylibyście przerażeni czy sobie poradzi? W naturze to się nie dzieje. A my podajemy szczepionkę skojarzoną z radością, że będzie mniej kłute! Czy to kłucie to naprawdę aż taki dramat? Wasze dziecko nie raz i nie dwa zedrze sobie kolano czy napije siniaka. Pogryzie go milion komarów, kilka os itp. A my robimy ambaras z powodu małego ukłucia igłą?
Wiecie co… jeśli zaszczepię jeszcze kiedyś któreś moje dziecko to będzie to szczepionka pojedyncza i tylko na takie choroby, których naprawdę trzeba się bać. A nie na świnkę czy różyczkę, które to choroby, my, jako pokolenie PRL przechodziliśmy bez większych problemów i żyjemy.
Odeprę przy okazji jeden argument, który może tu paść:
Zarażenie się różyczką w I trymestrze ciąży grozi poronieniem.
Przykre, gdyby się zdarzyło, fakt. Ale… szczepionka przypominająca przeciw wirusowi różyczki jest podawana w Polsce dziewczynkom w wieku lat 13. Przyjmuje się, że szczepionka chroni przed zachorowaniem przez okres 10 lat (maksymalnie). Co oznacza, że 23-letnia młoda kobitka już odporna nie jest. A w jakim wieku, przeciętnie, zachodzi się w Polsce w 1 ciążę? Pytanie pozostawiam bez odpowiedzi… przecież same wiecie…
Dziś w tzw. „sieci” spotkałam się z napiętnowaniem nieszczepiących. Zrobiło mi się osobiście bardzo przykro, bo osoba, która piętnowała nie przytaczała żadnych argumentów, natomiast była głucha na argumenty strony przeciwnej. Tym bardziej mi przykro, bo ceniłam inne wypowiedzi tej osoby. Niestety… często spotykam się z tym, że „nieszczepionkowcy” muszą przytaczać całe czołgi argumentów, a szczepionkowcy rzucają tylko hasło „średniowiecze”. Cóż… ja akurat do średniowiecza nic nie mam, gdyby tylko nie to palenie CZAROWNIC 😉
Kończąc ten wywód – nie jestem zagorzałą przeciwniczką wszystkich szczepień. Szczególnie po wysłuchaniu osoby, którą bardzo podziwiam za jej wiedzę. Przekonała mnie, że niektóre rzeczywiście są potrzebne, mimo, że od 2 lat coraz bardziej skłaniam się w tę drugą stronę. No cóż…
…to jest moja osobista refleksja na temat szczepień, a każdy powinien kierować się własną.
Ale jeszcze mam taką refleksję: Skoro, jak się czyta, szczepionki wyeliminowały wiele groźnych chorób, to czy rzeczywiście nadal musimy się przeciw nim szczepić? Czy one gdzieś tylko czekają w ukryciu na tych, co ze szczepień zrezygnowali? Macie swoje zdanie na ten temat? Podzielcie się poniżej.